Miłość
Dzisiaj
dopadła mnie bezsenna noc. Siedzę sama w salonie, nikt mi nie
jęczy nad głową, wszyscy smacznie śpią. A mnie dopadła pewna
refleksja... Mało kto wierzy w prawdziwa miłość. Taką miłość przez duże,
a nawet wielkie " M". Miłość, która napędza do działania, do stawania
się lepszym człowiekiem, partnerem, mężem, żoną. Do zmiany poglądów. Do
wszystkiego co najlepsze. Ja wierzę. Spotkałam taką miłość, a raczej ona
dopadła mnie. Zupełnie niespodziewanie. Miałam ułożony
plan na resztę życia.
Nie było w nim miejsca na żadne związki. Owszem, zdarzały jakieś zauroczenia, sympatie, ale jak szybko się pojawiały, tak szybko mijały. Posiadałam też wyrobione poglądy np. Na życie wieczne. Lata świetlne temu, kiedy byłam jeszcze piękna I młoda, spotykałam się ze Świadkami Jehowy.
Ot, wymiana opinii, poglądów, doświadczeń. Pewnego dnia dyskusja zeszła na wspomniane już przeze mnie życie wieczne. Na marginesie dodam, iż nie wiem co nas czeka po śmierci. Zycie w niebie? Zycie po życiu? Czy życie w Raju, tu na ziemi, o czym tak chętnie opowiadają członkowie tej religii?
W każdym razie roztaczali przede mną wizje życia w Raju, życia wiecznego na ziemi. Byli zachwyceni tą perspektywą. Ja niekoniecznie. Wydawało mi się to bardzo nudne. Żyć wiecznie? Po co? Dla kogo? Przez całą wieczność robić właściwie to samo, dzień w dzień ? Już na samą myśl można umrzeć tu i teraz.
Nie powiem, chyba ich trochę zszokowałam, a że bywam głupio uparta, nie udało im się mnie przekonać do tego jakże entuzjastycznego pomysłu. Nie chciałam żyć wiecznie. Chciałam umrzeć tu, na ziemi, raz a porządnie, I mieć święty spokój. Oczywiście, w odpowiednim momencie. Nie za wcześnie, ale I nie za późno. No, tak do siedemdziesiątki maksimum pohasać sobie na tym padole łez.
I tej myśli trzymałam się bardzo długo. Do chwili, w której dopadła mnie miłość przez duże, a nawet wielkie " M". To miłość sprawiła, że pewnego pięknego dnia, złapałam się na myśli, iż wcale nie chce umierać. Wręcz przeciwnie. Ja chce żyć jak najdłużej! Ja chcę żyć wiecznie z mężczyzną którego kocham, I który kocha mnie! Nie chce rozstawać się z nim nawet na chwilę! Mogę w tym Raju codziennie pielić w ogródku, mogę codziennie wstawać rano, choćby z kurami, mogę codziennie gotować, sprzątać, I co tam jeszcze można w takim Raju robić, byle z nim, byle przy nim, byle u jego boku. I tak mi się wydaje, ze to jest najwyższy, jeśli chodzi o mnie, dowód miłości, bo chyba nie muszę dodawać, że żadna z wymienionych czynności nie sprawia mi jakiejś specjalnej przyjemności...:-) . Ani nie lubię wstawać rano ( niestety czasem trzeba), ani nie lubię gotować, o sprzątaniu nie wspomnę.
Chociaż nie, jeśli miałabym wybór, wybrałabym sprzątanie :-). Tak, miłość potrafi zdziałać cuda. Nawet w mojej skromnej osobie :-)
Prawdziwa miłość istnieje. Warunek? Cierpliwie czekać, aż zapuka nieśmiało do naszych drzwi...
Zdjęcie:Pixabay
Nie było w nim miejsca na żadne związki. Owszem, zdarzały jakieś zauroczenia, sympatie, ale jak szybko się pojawiały, tak szybko mijały. Posiadałam też wyrobione poglądy np. Na życie wieczne. Lata świetlne temu, kiedy byłam jeszcze piękna I młoda, spotykałam się ze Świadkami Jehowy.
Ot, wymiana opinii, poglądów, doświadczeń. Pewnego dnia dyskusja zeszła na wspomniane już przeze mnie życie wieczne. Na marginesie dodam, iż nie wiem co nas czeka po śmierci. Zycie w niebie? Zycie po życiu? Czy życie w Raju, tu na ziemi, o czym tak chętnie opowiadają członkowie tej religii?
W każdym razie roztaczali przede mną wizje życia w Raju, życia wiecznego na ziemi. Byli zachwyceni tą perspektywą. Ja niekoniecznie. Wydawało mi się to bardzo nudne. Żyć wiecznie? Po co? Dla kogo? Przez całą wieczność robić właściwie to samo, dzień w dzień ? Już na samą myśl można umrzeć tu i teraz.
Nie powiem, chyba ich trochę zszokowałam, a że bywam głupio uparta, nie udało im się mnie przekonać do tego jakże entuzjastycznego pomysłu. Nie chciałam żyć wiecznie. Chciałam umrzeć tu, na ziemi, raz a porządnie, I mieć święty spokój. Oczywiście, w odpowiednim momencie. Nie za wcześnie, ale I nie za późno. No, tak do siedemdziesiątki maksimum pohasać sobie na tym padole łez.
I tej myśli trzymałam się bardzo długo. Do chwili, w której dopadła mnie miłość przez duże, a nawet wielkie " M". To miłość sprawiła, że pewnego pięknego dnia, złapałam się na myśli, iż wcale nie chce umierać. Wręcz przeciwnie. Ja chce żyć jak najdłużej! Ja chcę żyć wiecznie z mężczyzną którego kocham, I który kocha mnie! Nie chce rozstawać się z nim nawet na chwilę! Mogę w tym Raju codziennie pielić w ogródku, mogę codziennie wstawać rano, choćby z kurami, mogę codziennie gotować, sprzątać, I co tam jeszcze można w takim Raju robić, byle z nim, byle przy nim, byle u jego boku. I tak mi się wydaje, ze to jest najwyższy, jeśli chodzi o mnie, dowód miłości, bo chyba nie muszę dodawać, że żadna z wymienionych czynności nie sprawia mi jakiejś specjalnej przyjemności...:-) . Ani nie lubię wstawać rano ( niestety czasem trzeba), ani nie lubię gotować, o sprzątaniu nie wspomnę.
Chociaż nie, jeśli miałabym wybór, wybrałabym sprzątanie :-). Tak, miłość potrafi zdziałać cuda. Nawet w mojej skromnej osobie :-)
Prawdziwa miłość istnieje. Warunek? Cierpliwie czekać, aż zapuka nieśmiało do naszych drzwi...
Zdjęcie:Pixabay
Komentarze
Prześlij komentarz